BIOGRAFIA
Marta Podgórnik (ur. w 1979 roku), poetka, krytyk literacki, redaktorka, laureatka konkursu im. Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego im. Jacka Bierezina (1996), stypendystka Ministra Kultury, nominowana do „Paszportu Polityki” (2001). Uczestniczka polsko-niemieckich warsztatów translatorskich w Krakowie. Jej wiersze tłumaczono i drukowano na Słowacji, w Czechach, Niemczech, Rosji, Szwecji, Wlk. Brytanii, USA, we Włoszech i na Ukrainie. Związana z Biurem Literackim, w internetowym serwisie Biura – „Przystani” zamieszcza felietony i odpowiada za dział poetyckich debiutów. Mieszka w Gliwicach.
Próby negocjacji (1996)
Paradiso (2000)
Długi maj (2004)
Opium i Lament (2005)
Dwa do jeden (2006)
Pięć opakowań (zebrane) (2008)
Rezydencja surykatek (2011)
Próby negocjacji (1996)
Paradiso (2000)
Długi maj (2004)
Opium i Lament (2005)
Dwa do jeden (2006)
Pięć opakowań (zebrane) (2008)
Rezydencja surykatek (2011)
Krytyka (recenzja książki)
W wieku 17. lat przeciętny nastolatek upija się, pali papierosy, przeprowadza pierwsze poważne eksperymenty na narkotykach i płci przeciwnej. Nastoletnia idylla trwałaby w nieskończoność gdyby nie to, że kiedyś trzeba dorosnąć.
Kiedy jedni tak sobie popijali i popalali obmacując się w trakcie wolnych kawałków puszczanych na piątkowych dyskotekach, inni w pocie czoła zmagali się z wewnętrznymi demonami i duchami dziedzictwa narodowego. W izolacji od świata zewnętrznego prowadzili bój na śmierć i życie, w którym stawką była scheda po Mickiewiczu.
Jednym z takich paladynów a dokładniej rzecz biorąc: paladynką poezji jest Marta Podgórnik. Jako nastolatka, Marta zamiast serc rówieśników podbijała serca jurorów w konkursie im. Bierezina. Czy poszła w bój nieprzymuszona? Czy może powodowała nią siła, której nie potrafiła stawić czoła? Czy nastolatka z tyłozgryzem i protruzją siekaczy miała inny wybór niż zatracenie się w poezji?
Ciekawe jak zareagowało ciało pedagogiczne, w szczególności belfer od języka polskiego, kiedy dowiedział się, że jego siedemnastoletnia uczennica wygrała konkurs poetycki, który wówczas jeszcze cieszył się sławą i uznaniem? A może nastoletnia Marta nie pochwaliła się sukcesem? Może „Próby negocjacji” – swoje debiutanckie dzieło – ukryła przed światem tak mocno, jak tylko nastolatka potrafi ukryć dojrzewające i twarde piersi przed ciekawskimi kolegami z klasy?
Marta Podgórnik dorosła. A że była tak dobra w walce z duchami natchnienia, to natychmiast wpadła w oko literackiemu alfonsowi. Artur Burszta przygarnął pod swoje opiekuńcze skrzydła (te same, pod którymi zabrakło miejsca dla Jakuba Winiarskiego) młodą i jakże uzdolnioną poetkę Podgórnik Martę, która (podaję za Wikipedią): „w internetowym serwisie Biura – »Przystani« zamieszcza felietony i odpowiada za dział poetyckich debiutów”.
Jedno z powiedzonek w światku poetyckim brzmi: „Nie masz pieniędzy na ksero? Zadzwoń do Burszty, on wyda wszystko”. Marta Podgórnik nie musiała do nikogo dzwonić. Artur Burszta urzędował od 10-18.00 w pokoju obok. Wystarczyło kilka uśmiechów, spojrzeń i wspólnie wypita kawa, by kolejne dzieło poetki Podgórnik, pt. „Dwa do jeden”, znalazło się w planie wydawniczym Biura Literackiego na rok 2006.
„Dwa do jeden” wydane zostało w tym czasie, kiedy w Polsce dominowała powszechna moda na głupotę: Justyna Radczyńska wydaje swoje dwa dzieła kanoniczne: „Podmiana Joli Grosz” oraz „Nawet”, powołana zostaje Nonsensopedia oraz kanał Youtube, w którym furorę robią najgłupsze filmy. Innymi słowy – „Dwa do jeden” Marty Podgórnik nie było na tle epoki ani dziełem wyjątkowym ani odosobnionym – trzeba mieć to na uwadze rozpoczynając studia tekstów z wzmiankowanego dzieła.
W „Dwa do jeden” autorka prezentuje się czytelnikowi jako Kolumb semantyki. Autorka używa języka jako środka lokomocji, by dotrzeć do nieznanych nikomu (poza rzecz jasna tubylcami) nowych Ameryk Znaczenia. W podróży poetka słyszy różne dźwięki, dominującym jest „pohukiwanie”. W wierszu „W zdrowym ciele zdrowy duch”, Marta Podgórnik napisze:
pohukują od samiuteńkiego zaranka! Proszę pedagogów
by używali ile wlezie der Sein neutrum i za dobre euro
wzięli, iż każden dostał minimum sześć lat alma dręczarium;
potem i tak biorą nas na blat urzędy; chwilę kwilę by
nie pauperyzowali interpunkcji;
[w zdrowym ciele zdrowy duch]
Jak przystało na podmiot liryczny w poezji kobiecej, tak i w tym przypadku mamy do czynienia z podmiotem kwilącym. Ale nie to jest najważniejsze. Także nie problem „der Sein neutrum” oraz „dobrego euro”, „alma dręczarium” czy „pauperyzowanej interpunkcji” – tu rozum wywiesza białą flagę a kanony estetyczne i interpretacyjne w obliczu podobnych głupot popełniają zbiorowe samobójstwo. Najważniejszy w tym wierszu jest zdanie:
„Pohukują od samiuteńkiego zaranka!”
Co znaczy pohukiwać? Słownik języka polskiego podaje dwa znaczenia:
1. pokrzykiwać, wydawać okrzyki, a o przedmiotach także: rozbrzmiewać od czasu do czasu;
2. łajać, strofować kogoś udzielać komuś napomnienia lub nagany co pewien czas
Nieważne, na które znaczenie się zdecydujemy, gdyż kolejny problem interpretacyjny związany jest z wyrazem: „samiuteńki” oraz z kategorią „zaranka”. Dlaczego autorka zdecydowała się na dziwaczną formę zaimka? Czy „zaranek” różni się tym od „przedranka” że jest za, gdy tymczasem ten drugi jest przed porankiem? Wydaje się, że tylko odpowiednio odżywiony oraz wystarczająco dobrze dotleniony mózg Profesjonalnego Krytyka Literackiego może w tym przypadku odważyć się na podróż ścieżką o nazwie: „Co poetka miała na myśli…”
Kolejny nieznany nikomu ląd semantyczny, który odkrywa Marta Podgórnik, opisany został w wierszu: „Carramba dla Doren silvestri”. Oto fragment relacji z odkrycia:
półobrót: mleczna tafla mgły przędzie szlaban na powrót,
chociaż można by pertraktować z tak zsiadłym deszczem.
potrujmy się dniem jeszcze: w twoich włosach skrzy
diadem białego talku spod kół łunochodów
[Carramba dla Doren silvestri]
W pierwotnej wersji wiersz ten Marta Podgórnik zadedykowała:
„Wszystkim tym, którzy maja ochotę podyskutować na temat poezji”
Z oczywistych powodów wiersz został wydrukowany bez dedykacji.
Łatwo się domyśleć, że inny fragment, innego wiersza będzie dotyczył czegoś innego – tylko pytanie jest identyczne: czego? Proszę zgadnąć:
Listy po renowacji wzruszają jak nowe, budująca lektura.
Detergenty pachną gdy cykuta siada jak karminowa mgiełka
na dnie wanny. Czas przestać myśleć o nośności frazy, a
nakręcić śmieciami i życiem modelek, dać się rżnąć światu
[repetytorium dla adolescencji]
W interpretując cytowany fragment wiersza Marty Podgórnik poczułem jak ogarnia mnie wstyd. To dziwne i rzadkie uczucie. Nie doświadczam go często. Rozmyślając nad „karminową mgiełką na dnie wanny” przypomniałem sobie swój cosobotni rytuał. Każdego szóstego dnia tygodnia biorę kąpiel. Napuszczam wodę do wanny. Bez płynu. Lubię oglądać swoje ciało pokrzywione optycznie przez falującą lekko wodę. Woda jest letnia. Siadam i pierwsze co robię po wejściu, to oddaję mocz. Widzę wyraźną smugę żółtej cieczy, która rozchodzi się w kryształowo czystej wodzie. Faluje ona cienką żółtą strużką, by po chwili zmienić się w ciemniejącą pomarańczową plamę tuż w okolicy mojego podbrzusza. Zbliżam do niej dłoń ale zanim zdążę ją dotknąć, poruszona woda zakłóca jednolity obszar i ten rozmywa się zanim zdążę musnąć go palcami. Delikatnym ruchem dłoni popycham resztki rozwianej chmury, która na powrót przybrała jasnożółty kolor, w kierunku kolan. Kiedy mgiełka zniknie, znikam i ja. Zanurzam się i wypuszczając nosem bąbelki powietrza próbuję pobić swój rekord przebywania pod wodą bez oddechu. Przez falującą taflę wody spoglądam na zniekształcony optycznie zegar na ścianie. Wodzę wzrokiem za sekundnikiem, który w okolicy drugiej minuty zwalnia aż wreszcie ślimaczy się niemiłosiernie. By przedłużyć okres bezdechu próbuję myśleć o czymś innym. Do głowy przychodzi mi nauczycielka od niemieckiego z liceum, straszna suka, ale jednocześnie podniecająca. Jej gestapowskie maniery były nafaszerowane erotyzmem. Zwłaszcza kiedy w trakcie niezapowiedzianych kartkówek przechadzała się po klasie bacznie wypatrując ściąg i innych niedozwolonych przyborów naukowych. Węch jej nie zawodził. Miała nosa jak owczarek niemiecki. Średnia wykryć 90 procent, tylko dlatego bo nigdy nie odważyła się szukać w majtkach. Natomiast bez oporów własnoręcznie przeszukiwała kieszenie, rękawy, szukała pod bluzkami, koszulami, we włosach itp. Rasowy SS-Man. Nie oszczędzała ani mężczyzn, ani kobiet.
Trzy minuty i czterdzieści trzy sekundy to mój życiowy rekord.
W tomiku „Dwa do jeden”, jest tylko jeden – jeden jedyny – samotny jak kawałek gówna w oceanie destylowanej wody wiersz, dla którego warto uszczuplić się o tych kilkanaście złotych. Wiersz pesymistyczny ale i ważny, tekst obok którego nawet najbardziej zatwardziały cynik, najbardziej zdeklarowany hochsztapler intelektualny obojętnie przejść nie zdoła. Oto on:
Ludzie są tylko źli. Ktoś śni, niech wie: mylił się.
Nawet we śnie ich smoła wrze, że aż kłębi się rym.
Wrze smoła imion i serc; kochaliśmy się dziś w
topolowym pyłku; brodziliśmy w hałdach listowia
placami zabaw, przez sen. Bez przysięgi po kres;
Słońce liście postrąca z drze; ranna pieśń zbudzi
odzew krwi. Ludzie są tylko źli. Gazety wydali Ci
niczym zgodę na śmierć. Park zaciska się, w pięść.
Nie są źli w głębiach serc, nie. Mogliby Cię
pokochać wręcz; lecz poczytać? Co to to nie; Po co
welon, swój czarny tren, na zasłony przeszywa (i
wie i ja wiem i), wiesz: Ludzie są tylko źli. Wykopią
Ci dół, gdzie chcesz. Każdy garstkę dorzuci Ci na
wierzch wieka, co stłumi dźwięk. Oskubią gołębie,
i wygłoszą z twych listów wiersz: wskrzeszą łżące
i mdlące łzy. Mało Ci? No to śpij. Ludzie są tylko źli.
[ci mili państwo]
Cytowany wiersz jest prawdopodobnie jedynym argumentem kolegów i koleżanek Marty Podgórnik, który przedstawiany jest za każdym razem w dyskusji z niewiernymi na temat: czy Autorka tomików: „Próby negocjacji”, „Paradiso”, „Długi maj”, „Opium i Lament”, „Dwa do jeden” oraz „Pięć opakowań” jest poetką czy też nią nie jest. Dla niewiernych jeden tekst nie wystarczy, niewierny potrzebuje cudu. Wierni zaś obędą się bez tego typu objawień. Sama wiara w Artura Bursztę i jego sprawczą moc to dla wiernych wystarczające dobrodziejstwo.
Wiersze
Gorzkie żale
Gorzkie żale
Nie jestem poetką intelektu, ponieważ mam cipkę, a nie chuja; moje
poglądy na sztukę nikogo nie interesują. Nie jestem feministką, ponieważ
mam mózg oprócz cipki, i to on determinuje moje zachowania. Jestem
zakładniczką ludowej teorii, że mądrzejszy powinien głupszemu ustąpić.
Nie jestem mężatką, bo jestem w stanie sama się utrzymać. Ostatni
kochanek dymał mnie w skarpetkach na hotelowym łóżku. Strasznie było
fajnie.
Zawsze za wszystko płacę. To mnie nieco wkurwia, bo przecież koszta
imprez winny się rozkładać bardziej proporcjonalnie między członków
imprez. Jednakże nie narzekam.
Tak, czasami udaję głupszą niż jestem, żeby kolegom nie robić
przykrości. To jak zwalniać bieg, kiedy się z kimś ścigasz, z kimś, kto
jest Ci zbyt drogi, żebyś chciał z nim wygrać.
Tak, kotki, Bóg istnieje. Teraz słucham Waszych przewidywalnych wierszy,
i wiem, że istnieje, bo człowiek nie mógłby sam z siebie być tak
perfidnie samozachwycony tym, że potrafi jako tako sklecić trzy albo
cztery zdania i ktoś mu to wyda.
Wiem, że to będzie moja najsłabsza książka. Jest słaba, bo nudzi jej się
bycie silną. Przed trzydziestką wydała te wiersze zebrane z kilku
tomików, w których w coś wierzyła i dawała tej wierze wyraz na papierze.
Tymczasem nawet kochankowie jej nie szanowali. Nie, to nie. I
spierdalać. Jak to o niej mówili? „Tandetna efekciara”, „zazdrosna
grafomanka”, „niezła kupleciara”. Nie ma tragedii, bo już nie ma nic.
Graliśmy kiedyś we wszystkich zespołach, nawet discopolowych.
Tańczyliśmy głośno i cały świat się zwijał u naszych zmęczonych,
tanecznych stópek. Złote lata ponowoczesności. Potem przyszedł ten
grudzień, kiedy dałeś mi w twarz przy kolegach, i żaden nie zareagował,
bo przecież wiedzieli, że bym się obraziła. Potem usunęłam ciążę w
prywatnej przychodni w Tychach. Lekarz spartaczył sprawę, później go
zamknęli, ja nie chciałam zeznawać, nie chciałam przynosić więcej wstydu
rodzicom; już mieli go dosyć.
Dziewczyny z wydawnictwa, ten numer jest dla Was! Jesteście świetne;
bardzo Was przepraszam, że podnosiłam na Was głos i piłam alkohol. Nadal
piję alkohol, choć raczej nie podnoszę głosu. Chyba nie mam na kogo.
Nikt się nie wpierdala w mój styl życia i sposób, jaki obrałam, aby jako
dobra katoliczka zapobiec samobójczej śmierci, która, o ironio
lingwistyczna, jest grzechem śmiertelnym.
Gwiazdorze Rocka. Kochałam Cię mocno bezinteresownie. Pojechałam na
festiwal opolski, żeby Cię zobaczyć w idiotycznym kostiumie. Nawet dolna
warga mi nie drgnęła, znajomym też nigdy nie pozwalałam z Ciebie zakpić,
ani Cię oceniać. W łóżku byłeś najlepszy. W wannie też było cudownie.
Potem wybrałeś azyl na zadupiu, i pewnie nigdy nawet nie otwarłeś mojej
książki.
Kochani debiutanci, autorzy redagowanych przeze mnie książek, studenci
warsztatów twórczego pisania, pracodawcy, taksówkarze, komornicy,
prawnicy, ekspedientki, kolejarze, itd. Co Wam szkodziło być miłymi dla
mnie?
Byłam, a może bardziej starałam się być, miłą osobą. Niekiepsko się na
tych mrzonkach przejechałam.
rocznik
1994, klasa francuska. biblią jest sartre, faustem
von daniken. nowa wrażliwość dopiero ma nadejść.
seks egzystuje na marginesie prestiżowych randek,
powinność pojmujemy powierzchownie, czas względnie.
niektóre miały nieszczęście zrozumieć do końca
zawiłość prawdopodobieństwa, inne przejąć się nazbyt
sprawą leukonoe. kanały percepcji lada dzień pękną
uwalniając owoc najpierwszych decyzji. nic nie wiemy,
lecz pisze się już schyłek naszej historii;
choć każda wierzy że się zabezpieczy,
a w razie czego nie pozbędzie się.
risum teneatis
przymykam oczy i teraz to dworzec odjeżdża; ja
tak chętnie się uczę: biedermeier, książki,
darowana godzina wystana w kolejce w muzeum.
ale oto nadjeżdża feralny wagonik, filigranowe
tancerki sposobią desant, parująca kawa
i kokosowy przysmak twojej matki kiedy wpadam
na plotki i słucham jak richter
którego wcześniej nie słyszałam gra świetnie
i grać będzie zawsze: impassibilite,
indicible, prawie jestem pewna; zwykle dość
dużo zmyślam, męczę się skłonnością, moje
obietnice muszą być próżne jak smak
wywiedziony z lektur, odbicie sylwetki
w wyszczuplającym lustrze do którego skradam
się jak do twego snu kiedy znów jest jesień
tonę we łzach na dworcu, bo nie chciałeś
pójść ze mną do łóżka.
trzydniówka
wanna znów pełna twoich włosów, czy to w co patrzymy
warte jest uwagi czy pomoże nam w czymś błękit i inne
aspekty dobrych drinków czy nie za dużo fochów
bo poza wszystkim bawiłam się nieźle jeżeli poza wszystkim
potrwałoby dłużej jeżeli w ogóle istnieje możliwość
pociągnięcia dalej na tym samym słodkim debeciku
zawodzi smutna próba wykupienia się skrzynką
nieśmiertelnych browarów bo pustka nie zna odroczenia
i zgasła cywilizacja w najodleglejszym ze stanów południa
chwilowo szczęśliwi choć komfort jest zawsze umowny
zagrożeni dożywociem próbują wynegocjować weekend
zanim przejadą się ze skutkiem śmiertelnym
autostradami, wielopasmówkami cienia
co dla niektórych z nich są jeszcze w budowie
* * *
chciała okazać ufność przy pomocy zestawu ale
co to to nie powiedziało niebo nie ma mocy uzdrawiać
zamilknie nareszcie wtórowało mu słońce i wszystko pod słońcem
nieszczęsna lecz przecież nie całkiem zabita nie
wykończona jeszcze patrzy z nad krawędzi stuka obcasikiem
szelma wciąż krew w niej gra awangardowo jeszcze
powietrze łapie z wirtuozerią szczupaka czego płacze
niewierna której winy będą wymazane dopiero deszczem
bębniącym w szyby bieszczadzkiego domku gdzie na
maszynie przodków będzie tkała wiersze tylko dla siebie
zmyślała historie i zamiast kary wreszcie poniesie dar życia
ultra
wydaje mi się, że rozumiem wiersze, o których
kilka lat temu myślałam, że je już rozumiem.
wydaje mi się, że rozumiem również ciebie.
tak to się ułożyło, że zostałam sama.
ze swoją mgiełką, amfetaminą i perłami.
bo zrozumiałam także piosenki.
widokówka w kopercie
dla DF
to, co nazywają życiem literackim potem niepotrzebnie
przekładają na życie. przekładając, tłumaczą.
taki jakby recycling. i można mówić „zrób to" bez zażenowania
wzruszająca przeszłość; niosła wino w plastikowych
kubkach jeszcze nie z myślą o trójosobowym
łóżku, cała w trudach kultury, w pociągu, we łzach
dużo chodzimy, dużo jeździmy taryfą. robimy to
w dobrych hotelach, w średnich hotelach, w mieszkaniach,
na podłodze, w myślach, z innymi ludźmi, przez telefon
cytuję z wyobraźni, bo zamiast lornetki dostałam
mikroskop. od tłumaczeń mamy kolegów ekspertów.
jest rozbieg, jest odskocznia, dedykacje i pocztówka z juliette.
jest głupia zazdrość o przeszłość która się jednak nie m(ie)ści
jest wstyd i wyrozumiałość, pensjonat w górach sowich,
redakcja poczytnego pisemka, nagle dziwna obcość
i pierwsze święta bez najlepszych życzeń. podnoszę wzrok,
niebo jest puste, nie spada i widać ten oto świat,
z którym będziemy w kontakcie.
forsa & farsa
świnie w kinie, konie w kozie, psy w jury? ciężki chleb przekładu.
„intoksykacja" w „klo" z użyciem lustra i banknotu „sto"
czarnoskóra gwiazda ginie tragicznie w wieku 22 lat
Że na koniec się dowiem Ot tak się toczy świat (?)
Baker Street zgodnie z przewidywaniami śpiewa G. Rafferty
za to One night in Bangkok okazuje się numerem The Chess
mało, że ja; Ty to też ktoś inny!
czy sąsiadeczka przekroczyła próg? wlazła przez balkon?
słuchała czarnoskórych gwiazd gdy kochaliśmy się głośno (ja)
i bez zabezpieczenia (bo ironia ma swoje granice?)
producentka telewizyjna pyta o dane
jej asystent wyskoczył po paracetamol (parter)
zapałka zgaśnie właśnie gdy popatrzysz; Marianne Faithfull
przemyca wrzesień,
ale to marzec jest gorszy odkąd trzymam w „czaszy" chińską kulę;
demi-seki nie smakują mi jak jedynego popołudnia
gdy granatowy szlafrok stylowo wedle broadwayowskiej sztuki
opadł i nie pożałowałeś że zwracam się do Ciebie wyłącznie
za pomocą tytułów wielkich dzieł epickich;
od Brand New Heavies we Wrocławiu wolałam Alphaville na Wybrzeżu
neony baru czynnego w trakcie seminariów z kultury
(która już nawet w kiblu nie umie obejść się bez cyfrowej kamery)
mówiąc o płci sztuki do trzech kamer liczę że zdejmują
ten, o ile istnieje, lepszy profil
pieniądze i nadzieja w szkle skoro na przejściach Nowy Świat
po latach odtwarza ten dialog
nie będę pisać, że mamy romans skoro już nie mamy
jednak na epitafium wciąż mi za wesoło
kiedy z klamerkami i skrępowanymi na plecach rękami
patrzę z 36 piętra hotelu na smutne ośnieżone miasto
w którym sny mają zawsze przepisową długość
tabletki pomagają a nasz czas się kończy
poglądy na sztukę nikogo nie interesują. Nie jestem feministką, ponieważ
mam mózg oprócz cipki, i to on determinuje moje zachowania. Jestem
zakładniczką ludowej teorii, że mądrzejszy powinien głupszemu ustąpić.
Nie jestem mężatką, bo jestem w stanie sama się utrzymać. Ostatni
kochanek dymał mnie w skarpetkach na hotelowym łóżku. Strasznie było
fajnie.
Zawsze za wszystko płacę. To mnie nieco wkurwia, bo przecież koszta
imprez winny się rozkładać bardziej proporcjonalnie między członków
imprez. Jednakże nie narzekam.
Tak, czasami udaję głupszą niż jestem, żeby kolegom nie robić
przykrości. To jak zwalniać bieg, kiedy się z kimś ścigasz, z kimś, kto
jest Ci zbyt drogi, żebyś chciał z nim wygrać.
Tak, kotki, Bóg istnieje. Teraz słucham Waszych przewidywalnych wierszy,
i wiem, że istnieje, bo człowiek nie mógłby sam z siebie być tak
perfidnie samozachwycony tym, że potrafi jako tako sklecić trzy albo
cztery zdania i ktoś mu to wyda.
Wiem, że to będzie moja najsłabsza książka. Jest słaba, bo nudzi jej się
bycie silną. Przed trzydziestką wydała te wiersze zebrane z kilku
tomików, w których w coś wierzyła i dawała tej wierze wyraz na papierze.
Tymczasem nawet kochankowie jej nie szanowali. Nie, to nie. I
spierdalać. Jak to o niej mówili? „Tandetna efekciara”, „zazdrosna
grafomanka”, „niezła kupleciara”. Nie ma tragedii, bo już nie ma nic.
Graliśmy kiedyś we wszystkich zespołach, nawet discopolowych.
Tańczyliśmy głośno i cały świat się zwijał u naszych zmęczonych,
tanecznych stópek. Złote lata ponowoczesności. Potem przyszedł ten
grudzień, kiedy dałeś mi w twarz przy kolegach, i żaden nie zareagował,
bo przecież wiedzieli, że bym się obraziła. Potem usunęłam ciążę w
prywatnej przychodni w Tychach. Lekarz spartaczył sprawę, później go
zamknęli, ja nie chciałam zeznawać, nie chciałam przynosić więcej wstydu
rodzicom; już mieli go dosyć.
Dziewczyny z wydawnictwa, ten numer jest dla Was! Jesteście świetne;
bardzo Was przepraszam, że podnosiłam na Was głos i piłam alkohol. Nadal
piję alkohol, choć raczej nie podnoszę głosu. Chyba nie mam na kogo.
Nikt się nie wpierdala w mój styl życia i sposób, jaki obrałam, aby jako
dobra katoliczka zapobiec samobójczej śmierci, która, o ironio
lingwistyczna, jest grzechem śmiertelnym.
Gwiazdorze Rocka. Kochałam Cię mocno bezinteresownie. Pojechałam na
festiwal opolski, żeby Cię zobaczyć w idiotycznym kostiumie. Nawet dolna
warga mi nie drgnęła, znajomym też nigdy nie pozwalałam z Ciebie zakpić,
ani Cię oceniać. W łóżku byłeś najlepszy. W wannie też było cudownie.
Potem wybrałeś azyl na zadupiu, i pewnie nigdy nawet nie otwarłeś mojej
książki.
Kochani debiutanci, autorzy redagowanych przeze mnie książek, studenci
warsztatów twórczego pisania, pracodawcy, taksówkarze, komornicy,
prawnicy, ekspedientki, kolejarze, itd. Co Wam szkodziło być miłymi dla
mnie?
Byłam, a może bardziej starałam się być, miłą osobą. Niekiepsko się na
tych mrzonkach przejechałam.
rocznik
1994, klasa francuska. biblią jest sartre, faustem
von daniken. nowa wrażliwość dopiero ma nadejść.
seks egzystuje na marginesie prestiżowych randek,
powinność pojmujemy powierzchownie, czas względnie.
niektóre miały nieszczęście zrozumieć do końca
zawiłość prawdopodobieństwa, inne przejąć się nazbyt
sprawą leukonoe. kanały percepcji lada dzień pękną
uwalniając owoc najpierwszych decyzji. nic nie wiemy,
lecz pisze się już schyłek naszej historii;
choć każda wierzy że się zabezpieczy,
a w razie czego nie pozbędzie się.
risum teneatis
przymykam oczy i teraz to dworzec odjeżdża; ja
tak chętnie się uczę: biedermeier, książki,
darowana godzina wystana w kolejce w muzeum.
ale oto nadjeżdża feralny wagonik, filigranowe
tancerki sposobią desant, parująca kawa
i kokosowy przysmak twojej matki kiedy wpadam
na plotki i słucham jak richter
którego wcześniej nie słyszałam gra świetnie
i grać będzie zawsze: impassibilite,
indicible, prawie jestem pewna; zwykle dość
dużo zmyślam, męczę się skłonnością, moje
obietnice muszą być próżne jak smak
wywiedziony z lektur, odbicie sylwetki
w wyszczuplającym lustrze do którego skradam
się jak do twego snu kiedy znów jest jesień
tonę we łzach na dworcu, bo nie chciałeś
pójść ze mną do łóżka.
trzydniówka
wanna znów pełna twoich włosów, czy to w co patrzymy
warte jest uwagi czy pomoże nam w czymś błękit i inne
aspekty dobrych drinków czy nie za dużo fochów
bo poza wszystkim bawiłam się nieźle jeżeli poza wszystkim
potrwałoby dłużej jeżeli w ogóle istnieje możliwość
pociągnięcia dalej na tym samym słodkim debeciku
zawodzi smutna próba wykupienia się skrzynką
nieśmiertelnych browarów bo pustka nie zna odroczenia
i zgasła cywilizacja w najodleglejszym ze stanów południa
chwilowo szczęśliwi choć komfort jest zawsze umowny
zagrożeni dożywociem próbują wynegocjować weekend
zanim przejadą się ze skutkiem śmiertelnym
autostradami, wielopasmówkami cienia
co dla niektórych z nich są jeszcze w budowie
* * *
chciała okazać ufność przy pomocy zestawu ale
co to to nie powiedziało niebo nie ma mocy uzdrawiać
zamilknie nareszcie wtórowało mu słońce i wszystko pod słońcem
nieszczęsna lecz przecież nie całkiem zabita nie
wykończona jeszcze patrzy z nad krawędzi stuka obcasikiem
szelma wciąż krew w niej gra awangardowo jeszcze
powietrze łapie z wirtuozerią szczupaka czego płacze
niewierna której winy będą wymazane dopiero deszczem
bębniącym w szyby bieszczadzkiego domku gdzie na
maszynie przodków będzie tkała wiersze tylko dla siebie
zmyślała historie i zamiast kary wreszcie poniesie dar życia
ultra
wydaje mi się, że rozumiem wiersze, o których
kilka lat temu myślałam, że je już rozumiem.
wydaje mi się, że rozumiem również ciebie.
tak to się ułożyło, że zostałam sama.
ze swoją mgiełką, amfetaminą i perłami.
bo zrozumiałam także piosenki.
widokówka w kopercie
dla DF
to, co nazywają życiem literackim potem niepotrzebnie
przekładają na życie. przekładając, tłumaczą.
taki jakby recycling. i można mówić „zrób to" bez zażenowania
wzruszająca przeszłość; niosła wino w plastikowych
kubkach jeszcze nie z myślą o trójosobowym
łóżku, cała w trudach kultury, w pociągu, we łzach
dużo chodzimy, dużo jeździmy taryfą. robimy to
w dobrych hotelach, w średnich hotelach, w mieszkaniach,
na podłodze, w myślach, z innymi ludźmi, przez telefon
cytuję z wyobraźni, bo zamiast lornetki dostałam
mikroskop. od tłumaczeń mamy kolegów ekspertów.
jest rozbieg, jest odskocznia, dedykacje i pocztówka z juliette.
jest głupia zazdrość o przeszłość która się jednak nie m(ie)ści
jest wstyd i wyrozumiałość, pensjonat w górach sowich,
redakcja poczytnego pisemka, nagle dziwna obcość
i pierwsze święta bez najlepszych życzeń. podnoszę wzrok,
niebo jest puste, nie spada i widać ten oto świat,
z którym będziemy w kontakcie.
forsa & farsa
świnie w kinie, konie w kozie, psy w jury? ciężki chleb przekładu.
„intoksykacja" w „klo" z użyciem lustra i banknotu „sto"
czarnoskóra gwiazda ginie tragicznie w wieku 22 lat
Że na koniec się dowiem Ot tak się toczy świat (?)
Baker Street zgodnie z przewidywaniami śpiewa G. Rafferty
za to One night in Bangkok okazuje się numerem The Chess
mało, że ja; Ty to też ktoś inny!
czy sąsiadeczka przekroczyła próg? wlazła przez balkon?
słuchała czarnoskórych gwiazd gdy kochaliśmy się głośno (ja)
i bez zabezpieczenia (bo ironia ma swoje granice?)
producentka telewizyjna pyta o dane
jej asystent wyskoczył po paracetamol (parter)
zapałka zgaśnie właśnie gdy popatrzysz; Marianne Faithfull
przemyca wrzesień,
ale to marzec jest gorszy odkąd trzymam w „czaszy" chińską kulę;
demi-seki nie smakują mi jak jedynego popołudnia
gdy granatowy szlafrok stylowo wedle broadwayowskiej sztuki
opadł i nie pożałowałeś że zwracam się do Ciebie wyłącznie
za pomocą tytułów wielkich dzieł epickich;
od Brand New Heavies we Wrocławiu wolałam Alphaville na Wybrzeżu
neony baru czynnego w trakcie seminariów z kultury
(która już nawet w kiblu nie umie obejść się bez cyfrowej kamery)
mówiąc o płci sztuki do trzech kamer liczę że zdejmują
ten, o ile istnieje, lepszy profil
pieniądze i nadzieja w szkle skoro na przejściach Nowy Świat
po latach odtwarza ten dialog
nie będę pisać, że mamy romans skoro już nie mamy
jednak na epitafium wciąż mi za wesoło
kiedy z klamerkami i skrępowanymi na plecach rękami
patrzę z 36 piętra hotelu na smutne ośnieżone miasto
w którym sny mają zawsze przepisową długość
tabletki pomagają a nasz czas się kończy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz